piątek, 6 lipca 2012

Motocyklowa wyprawa nad Adriatyk - Chorwacja 06-16.07.2012

Oczekiwanie na upragniony urlop rozpocząłem już pod koniec ubiegłego.
Odliczanie dni pozostałych do rozpoczęcia zawsze tak długo trwa, a gdy już nastąpi upragniona chwila i wyjedziemy na  urlop to czas nie wiadomo czemu zaczyna gnać, pędzić,  by znowu zwolnić, gdy urlop dobiega końca.

W zeszłym roku wyjazd w słowackie góry, więc teraz pora na wylegiwanie się na pięknych plażach z błękitną i ciepłą wodą.
Początkowo chcieliśmy wyruszyć w kierunku Hiszpanii, następnie pojawiła się myśl o Czarnogórze, by ostatecznie postawić na wyprawę do Chorwacji.



Wyprawa jednak miała być całkowicie inna niż ta w 2009 roku i taka była. Tym razem mieliśmy jechać z dziewczynami i większość czasu spędzić w jednym miejscu bez codziennego biwakowania, ale za to postawiliśmy sobie za wyzwanie pobicie naszego rekordu w ilości przejechanych km dziennie - tak by jak najmniej czasu spędzić na dojazd do południowej Chorwacji.

Założenia były następujące:
- wyjeżdżamy 6 lipca, wracamy 15 lipca
- 5 dni w południowej Chorwacji - Zivogosce 
- 1 dzien z noclegiem w Zadarze
- 2 noclegi pośrednie w Słowacji - Liptovski Mikulas
- suma zaplanowanych km całej podróży ok 5000 km

Uczestnicy:
- Hary + Daga (Yamaha FJR 1300 A)
- Dżula + Gosia (Yamaha Fazer 600 S, Gosia leci samolotem do Zadaru, tam ją odbieramy i dalej już na moto, podobnie droga powrotna)

W praktyce większość założeń zostało zrealizowanych, choć pewne zmiany w rzeczywistości musieliśmy wprowadzić. Ale po kolei..


1 Dzień (6 lipca)
Razem z Dagmarą już w czwartek (5 lipca) zapakowaliśmy moto i zjechaliśmy do Chełmna tak, by następnego dnia z samego rana wyruszyć w kierunku Słowacji.
Pobudka 4:00, wyjazd zaplanowany na 5:00 jednak troszkę się opóźnił, Dżula, który wyjechał z Chojnic trafił na burzę, co zmusiło go na chwilę zwłoki. Ale przed 6:00 się zjawił i mogliśmy lecieć już na dwa moto.

Pogoda niepewna, więc dłużej nie czekając ustawiamy GPSy na Liptovski Mikulas i wyruszamy.
Przez Polskę lecimy bez większych problemów, trasa standardowa drogą nr 1 na Toruń, Łódź, Częstochowę, Kraków a następnie na granicę do miejscowości Chyżne.








Większość trasy w słoneczku, pogoda zaczyna się psuć za Łodzią, gdzie dopada nas pierwszy deszcz, jest jednak on tylko wstępem do tego, co miało nas złapać na drodze ekspresowej nr 7 z Krakowa.

Po paru godzinach jazdy w parnym , ciepłym powietrzu widzimy czarne chmury na horyzoncie, postanawiamy jednak, że lecimy dalej do granicy bez przebierania się w przeciwdeszczówki. 


W pewnym momencie będąc już na drodze ekspresowej zaczyna lać, burza na maksa, chwilę jedziemy szukając jakiegoś miejsca, gdzie można by się schować, lub chociaż przebrać w kombinezony, ale jak to na drodze szybkiego ruchu nic takiego przez dłuższą chwilę nie ma, wiec szybka decyzja, zjeżdżamy na pobocze i przebieramy sie na drodze pod chmurką. Dżula i Dagmara mają dwuczęściowe kombinezony przeciwdeszczowe, ja jednak postanowiłem nie brać ich, ponieważ ciężko było z miejscem w kufrach i jechać na samych wpiętych membranach w ciuchy. Dżula i Daga raz dwa ubrali się w "kondony" ja za to caly czas walczyłem z wpinaniem membran, które by wpiąć musiałem rozebrać się praktycznie do gaci pozapinać parę zamków, klipsów i ubrać się:) W pewnym momencie byłem już taki mokry, że zakładanie tego wszystkiego mijało się z celem, wiec wcisnąłem się w nie byle jak i ruszyliśmy dalej.
W mniejszym/większym deszczu przekraczamy granicę polsko-słowacką i godzine później jesteśmy już w Liptovskim Mikulasie.


Pensjonat usytuowany praktycznie w centrum Mikulasa, bardzo ładny, przestronny, bezpieczny parking pod wiatą dla moto i przemiły, mówiący bardzo dobrze po polsku właściciel.
Po szybkich zakupach w Hipernowej, rozwieszamy wszystkie ciuchy do wyschnięcia, prychol, kolacja i w kimę.
Dzień pierwszy kończymy z przebiegiem ok 700km 12 godzin.

2 Dzień (7 lipca)
Plan na dzisiaj to wieczór spędzony już nad Adriatykiem w docelowym miejscu noclegowym. By to zrealizować do przejechania mamy ok 1300 km, większość po autostradach. Plan na dzisiaj potraktowaliśmy jako wyzwanie, ponieważ dotychczas nikt z nas nie robił większych dziennych przebiegów niż 700-800 km.
Pobudka 3:30, wyjazd ok godziny później.
Pogoda niepewna, na niebie gęste chmury i mgła. Na początku Słowacja, zamiast autostrad wymusza u nas jazdę ok 80 km w górskich krętych drogach, dopiero później wjeżdżamy na autostradę w kierunku Bratysławy. Po 2-3 h zaczyna na nowo boleć tyłek i nadgarstki, parę ćwiczeń na stacji podczas tankowania to jedyne, na co możemy sobie pozwolić. Unikamy długich postojów i praktycznie zatrzymujemy się na chwilkę co 100-200 km, na szczęście nie pada i im dalej w kierunku południowego - zachodu Europy, tym cieplej i słoneczniej.
Z Liptowskiego Mikulasa do granicy słowacko-austriackiej przejeżdżamy ok 240 km, wjeżdżamy do Austrii, kupujemy winety na pierwszej stacji (10 dniowa na motocykle 4,6 euro).


Kolejny punkt trasy to granica austriacko-słoweńska, czyli 300 km po autostradach austriackich. Tankujemy, ustawiamy GPS, muzyka na uszy i w drogę. W Austrii już ok 30 stopni, autostrady w dużej części 3 pasmowe, jednak bardzo zatłoczone, pomimo tego płynnie ruch idzie z maksymalną dozwoloną prędkością:) Dobrze nam się jedzie, więc nie szukając okazji do zatrzymania przejeżdżamy praktycznie całą Austrię za jednym zamachem, robimy przystanek dopiero po 250km tuż przy granicy słoweńskiej. Tam dopada nas pierwszy kryzys, dupsko mocno boli, upał i krótki sen zaczyna pokazywać swoje skutki. Dagmara także dzielnie przesiedziała całą Austrię z tyłu lecz i ona już miała lekko dosyć i zaczynała zazdrościć Gosi, która wlaśnie zaraz miała wylatywać z Gdańska do Zadaru. Zjedliśmy co nieco, parę energetyków, głowa pod kran i lecimy dalej.


Wjeżdżamy do Słoweni, kupujemy na stacji winety (7 euro na 7 dni). Nie wiedząc co zaraz ma nas spotkać, lecimy ok 70 km po słoweńskiej autostradzie w kierunku granicy z Chorwacją.
W pewnym momencie zjeżdżamy już z autostrady, by dojechać do granicy kawałkiem drogi lokalnej (inaczej nie da rady) i tutaj zaczyna się sajgon, na początku jeszcze na drodze z dwoma pasami w tym samym kierunku wszystko stoi. Praktycznie samochody sie nie poruszają, w oddali widzimy sznurek samochodów idący za horyzont, jacyś ludzie chodzą między pasami i roznoszą wodę do picia - o fuk to nie wróży nic dobrego. Zjechać z drogi nie ma jak, pobocze jest, ale za ciągłą linią, więc zaczynamy się przeciskać, Dżula z bagażami, Ja w pełni załadowany z Dagmarą na pokładzie. Jedziemy bardzo powoli co chwilę przystając, bo to ktoś wysiada, ktoś inny chce się wychylić autem lub na chwilę, by ręce odpoczeły, które praktycznie cały czas trzymają na półsprzęgle sprzęgło i  hamulec. Z nieba leje się żąr, my ubrani po szyję, w kamizelkach odblaskowych przeciskamy sie przez kolejne auta, jednak cały czas nie widać końca. Postanawiam, że wjeżdżamy na pas pobocza za ciągłą linia, mniej to ryzykowne, niż jazda pośrodku między samochodami. Chwilę wcześniej dwa samochody również na ten pomysł wpadły i leciały tym pasem i my powoli za nimi. Długo tak się nie udało ujechać, ponieważ policja złapała przed nami te samochody i wypisywala im właśnie mandaty. Szybko wciskamy sie na pas i zaczynamy dalsze przeciskanie między samochodami. W pewnym momencie robi się jeszcze gorzej, ponieważ z 2 pasów robi sie jeden plus droga zwęża się, pobocza nie ma i ruch dwukierunkowy. Zaczynamy więc "królicze skoki" Wyłapujemy moment, kiedy nic z przeciwka nie jedzie i lecimy lewym pasem, by później szybko się schować, tak do końca wygląda nasza jazda do samych bramek na granicy. Ten odcinek może z 20-30km jechalismy kombinując jak można z 1:30h w 35 stopniowym upale.

Po przejechaniu granicy padamy, praktycznie wszystkie siły poszły na ten odcinek, a perspektywa jeszcze zrobienia ok 550km po Chorwacji odbiera nam ostatnie pociechy z jazdy. Tutaj kolejna lekcja dla nas, że jednak to, że planowo jest większość autostradą i zrobi sie to szybko, to są takie odcinki na drodze, które przez 20-30 km potrafią wykończyć człowieka i zrobić opóźnienie 2-godzinne.
Dłuższą chwilę odpoczywamy, prysznic na ochłodę głowy z wody mineralnej i ruszamy dalej, kolejny punkt podróży to lotnisko w Zadar, gdzie mamy odebrać Gosię.
Pierwsza bramka na autostradzie w Chorwacji i kolejne kolejki, czekamy z dobre 15 minut stojąc cały czas w pelnej zbroi w 35 stopni dodatkowo dostając co chwilę podmuchy z chłodnicy silnika powietrzem z temperaturą pewnie 80 stopni - miodzio :)
          
Przejeżdżamy bramkę i dalej już lecimy w miarę sprawnie, im dalej na południe tym mniejszy ruch. W końcu dolatujemy do lotniska w Zadarze, gdzie zabieramy Gosię i lecimy ostatni dzisiaj odcinek ok 250km na południe Chorwacji do Zivogosce.

Mamy słaby czas, powoli zaczyna się ściemniać, na koniec autostrady dojeżdżamy juz po zmroku. Zmęczenie już daje się ostro we znaki, a tutaj na koniec po nocy do zrobienia ok 50-60km lokalnymi, krętymi drogami,  gdzie w niektóych miejscach brak barierek, a urwiska w dół na kilkadziesiąt metrów.
Jedziemy powoli i dojeżdżamy na ok 23:00. 
Z  pewnymi trudnościami znajdujemy pensjonat. Parkujemy motocykle, zrzucamy kufry i w końcu możemy odpocząć. Dziewczyny wskakują pod prychol a ja z Dżulą jeszcze idziemy do baru na plaży na orzeźwiający napój bogów. Na szczęscie pensjonat ma klimatyzację, więc ustawiamy 20 stopni i idziemy spać. Dojechaliśmy:)

FILM Z PRZEBIEGU DROGI DO CHORWACJI

Drugi dzien: 1300 km - 18 godzin 

3 dzień (8 lipiec)
Pierwszy dzień leżakowania, plan był taki, że jednego dnia było leżakowanie na plaży, a następnego wypad motocyklami na zwiedzanie okolicznych atrakcji.
Na razie jednak nikt nie mógł patrzeć na moto i pierwszy dzień po przyjeżdzie każdy z nas leżakował, poznając za dnia okolice pensjonatu. gdzie mieliśmy spędzić kolejne 5 dni.

Plażę mieliśmy bardzo blisko, bo ok 20-30 metrów od kwatery. Nie zastanawiając się długo, po szybkim śniadanku z Dagmarą, zabraliśmy sprzęt do snurkowania i polecieliśmy popływać.



Woda orzeźwiająca, bardzoooo słona, na niebie ani jednej chmurki i zapewne dobrze ponad 30 stopni juz przed południem. Po jakimś czasie dołącza do nas Dżula z Gosią i wspólnie wypoczywamy. Tak upływa nam większość dnia. Pod wieczór idziemy wszyscy razem do klubu/baru/restauracji przy plaży na kolację w postaci pizzy:) + oczywiście Karlovac Radler:).

d

Miły wieczór zakończył się jednak wiadomością, że mój aparat przestał działać i rzuca jakieś dziwne komunikaty o baterii. Dwie karty w sumie ponad 32 GB miejsca, podwodne zdjęcia i filmy a tutaj dupa, załamałem się, jednak miałem nadzieję, że przez noc sie sam naprawi:). Niestety nie do końca tak było, po zrobieniu kilku zdjęć, bateria się kończyła w błyskawicznym tempie(aktualnie jest oddany na gwarancji i czeka na werdykt).

4 dzien (9 lipca)
Poniedziałek, wstajemy wcześnie, jemy śniadanie i ruszamy w kierunku Dubrovnika, jest to ok 140 km na południe lokalną adriatycką 8. Pogoda niezmienna 33 stopnie, postanowiliśmy, że cały czas jeżdzimy w pełnej zbroi dla bezpieczeństwa, w odróżnieniu od tubylców na skuterach ubranych czasem jedynie w gacie i klapki.


Wcześniej jedziemy w kierunku Makarskiej szukać centrum nurkowego, by załatwić nurkowanie na dzień kolejny. Znajdujemy tuż przed Makarską jedno centrum, jednakże dla nas z Dagmarą nie ma ciekawej oferty, ponieważ nie mamy uprawnień, a nurkowanie od plaży na 2-5 metrów nas nie interesuje, więc odpuszczamy sobie. Marcin z Gosią zapisują się na czwartek na dwa nurkowania z łódki. 
Droga pięknie sie wije przy morzu,  jednak ruch duży i tym samym prędkość przelotowa w granicy 50 km/h. Po ok 3 godzinach dojeżdżamy do Dubrovnika szukamy parkingu pod murami w cieniu, przebieramy się w stroje turystów, zbroje, kaski do kufrów, a buty pod pająka na kufer. I juz lecimy na zwiedzanie miasta.


Ludzi full, zabytków, kościołów, baszt do oglądania bardzo dużo, więc postanawiamy się rozdzielić na dwie pary Dżula z Gosią i Ja z Dagmarą. Przez najbliższe dwie godziny zwiedzamy, w międzyczasie w restauracji jemy pizzę:). Dubrownik zwiedzać by można było godzinami, a nawet pewnie dniami, jednak my nie mamy tyle czasu, ponieważ chcemy jeszcze podjechać na plażę, by popływać, posnurkować tam, gdzie ostatnim razem wydarzył się Patrykowi i Basi wypadek, także przebieramy sie w zbroje i lecimy w kierunku plaży. Tam kolejny raz się przebieramy i lecimy popływać. Plaża dosyć blisko miasta, ale jednak bardzo dużo rybek udało się zobaczyć. 18:30 pora wracać, bo mamy przed sobą kolejne 3 godziny jazdy. Dojeżdżamy po zmroku. Z Dagmarą idziemy jeszcze na spacer plus zimne piwko.











5 dzien (10 lipca)
Kolejny dzień odpoczynku spędzamy na plaży w Makarskiej. Z rana pakujemy jedzonko, sprzęt plażowy i wyjeżdżamy na plażę wśród skał.


Tutaj leżakujemy, oglądamy rybki i postanawiamy spróbować PARASAILINGU, czyli wbić się na spadochronie 400 m za motorówką. Na początku się obawiamy, jednak juz po chwili zaczynamy się wznosić siedząc koło siebie jedynie na zwykłych uprzężach wspinaczkowych.


Raz dwa i motorówka, która przed chwilą jeszcze była duża, robi się wielkosci pudełka zapałek:)
Widoki piękne, cisza, pod nami błekitne morze, na horyzoncie góry.


Super sprawa - polecam. 15 minut trwało takie latanie, następnie ściągają nas spowrotem na łódź i na koniec mamy jeszcze szybką przejażdżkę łodzią motorową. Super:)

Pobyt tego dnia w Makarskiej zakończyliśmy posiłkiem w postaci ?... Pizzy:) w plażowej restauracji.
Wracamy do pensjonatu i idziemy na spacer po plaży :)











6 dzien (11 lipca)
Pobudka z rana, ponieważ dzisiaj jedziemy ok 180km na północ do Narodowego Parku Krka, gdzie są przepiękne wodospady dodatkowo z miejscami do kąpieli.
Od samego rana pogoda taka sama jak wczoraj i przedwczoraj i przed przed...:) 33 stopnie pełne słońce:)


Wejście do Parku kosztuje nas na polskie ok 45 zl. Większe, mniejsze wodospady, które zwiedzamy wytyczoną ścieżką z kładkami w lesie. Są to innego rodzaju wodospady, niż w Plitvickich Jeziorach, tam barwa była pięknie błękitna - seledynowa, tutaj jest bardziej pospolita - zielonkawa, ale za to wycieczka kończy eis wielką kaskadą wodospadów - zbiorem kilku mniejszych i większych, pod ktorymi można się wykąpać. Przy kąpielisku przebieramy się i wskakujemy dla odmiany do słodkiej i zimnej wody:)


 
Piękne widoki wodospadu za nami i orzeźwiająco zimna woda pozwala nam się zrelaksowac i nabrać sił na drogę powrotną, którą robimy częściowo autostradą i 8 adriatycką.
Z wodospadów Krka zjeżdżamy na chwilę do portu w Trogir, a nastepnie do miasta Split, gdzie zatrzymujemy sie na dłużej, przeobrażamy sie w turystów i idziemy zwiedzać miasteczko.

Piękne miasteczko, liczne wąskie uliczki i wszędzie restauracje i lodziarnie z wielkimi gałkami za jedyne 3 zł. Wszyscy byliśmy głodni, więc wspólnie znaleźliśmy niedużą knajpkę, gdzie zamówiliśmy tym razem spaghetti:)


Szybko czas minął w Splicie, wyjeżdżamy ok 18-stej do Zivogoscie.

7 dzien (12 lipca)
Ostatni dzien w Zivogosce tak jak plan zakładał spędziliśmy na plażowaniu. Dżule mieli umówione nurkowanie, wiec pojechali rano i praktycznie wrócili pod wieczór, a my z Dagmarą postanowiliśmy kolejny raz wybrać się na plażę do Makarskiej i pojeżdzić skuterem:)
W ten dzień dopadły mnie dziwne bóle pleców pod łopatką przy oddechu i towarzyszyły mi w postępujący sposób przez kolejne 3 dni (pierwszy raz w życiu miałem takie dziwne i bolesne bóle), żadne maści ani przeciwbólowe nie dawały rady, jedynie gożdzikowa w duuuzej dawce pomogła na parę godzin.


Ale wracając do plażowania, pojechaliśmy do Makarskiej, rozłożyliśmy sie w tym samym miejscu pośród skał i zaczeliśmy snurkować.


Następnie poszliśmy wynająć skuter wodny na 30 minut. Gościu ubrał nas w kamizelki, wyjaśnił po angielsku co można robić i stanął na takim pontonie trzymając jakaś krótkofalówkę w ręku,  która okazała sie narzędziem uprzykrzającym nam zabawę - służyła do wyłączania silnika skutera gdy czas się skończy lub coś zrobimy nie tak.



Nigdy ani Ja, ani Dagmara nie pływaliśmy skuterem, a zawsze o tym marzyłem, żeby spróbować jak to jest, na początku powoli wypłynęliśmy na środek zatoki i tam zaczęliśmy kręcić kółeczka, slalomy i sprinty, supeeeer, jednak co chwilę zdarzało się, że gościu nam wyłączał silnik, a to że policja blisko płyneła, a to że za blisko plaży jesteśmy, czy tez za blisko jakas łódka podpłyneła, było to dosyć irytujące, ale w międzyczasie dało sie poszaleć. Skuter Yamaha:) wycinał na prostej ok 70 km/h co na pofalowanym morzu naprawdę daje niezłe wrazenie. Dagmara z tyłu piszczała, ale to chyba oznaczało że się podobało:) więc do końca śmigaliśmy po zatoce.

Po południu poszliśmy na obiad w Makarskiej w końcu na typowego schabowego:) i wróciliśmy ok 18:00 do pensjonatu, gdzie zaczęliśmy się powoli pakować. Chwilę później wrócił Dżula i poszliśmy razem jeszcze wieczorem popływać - woda była bardzo ciepła a pływanie w takim morzu po zachodzie słońca - fajna sprawa.


Wieczorem z Dagmarą poszliśmy na drinka:) i romatyczny spacer:):) i tak zakończył sie ostatni dzień w pensjonacie Zivogoscie na Riwierze Makarskiej.

8 dzień (13 lipca)
Niestety czas opuszczać południe wybrzeża i jechać powoli w kierunku domu.
Spakowaliśmy się i ruszyliśmy ok 270 km do Zadaru, gdzie mielismy załatwiony jeden nocleg.
13-sty w piątek nie obył się bez niespodzianek, na początku rozwaliły mi się słuchawki od muzyki i gps, jednak to przewidziałem i wziąłem zapasowe, ale dodatkowo mój GPS MIO z muzyką zaczął szwankować - w taki sposób że odtwarzał mi tylko 20 sekund każdego utworu z mojej listy ok 300 piosenek, i za żadne skarby nie dało sie tego zmienić w programie odtwarzającym - więc przez kolejne 3 dni podczas jazdy miałem muzykę w stylu "Jaka to melodia" czyli 20 sekundowe początki ulubionych piosenek - masakra...

Idąc dalej, do Zadaru w miarę sprawnie dojechaliśmy, właścicielka pensjonatu miała spóźnienie, więc poszliśmy na lokalną plażę.
Po godzinie przyszła właścicielka i mogliśmy sie rozpakować, przebrać i wyruszyć na zwiedzanie Zadaru.




 
Poza pięknymi uliczkami, murami, zabytkami Zadaru odwiedzamy wiele kawiarenek internetowych:) ponieważ Gosia musi zrobić odprawę online na lot powrotny do Polski, troszkę problemów jest z tym, jednak po telefonie na infolinię wyjaśnia się sytuacja i możemy dalej iść zwiedzać.


Organy wodne było w sumie ledwo co słychać, tyle turystów tworzyło gwar, a światełka, które tak pięknie się świeciły podczas zwiedzania w 2009 były wyłączone:(
Zmęczeni zjedliśmy w pobliskiej restauracji pizzzzze :) i poszliśmy spać.

9 dzien (14 lipiec)
Tego dnia wyjeżdżamy z Chorwacji, biorąc pod uwagę warunki jakie były podczas jazdy w pierwszą stronę rozkładamy trasę powrotną na 3 w miarę spokojne dni. Tym samym przebukowałem nocleg w Liptowskim Mikulasie i założyliśmy, że jak przejedziemy Chorwację  i Słowenię, to znajdziemy coś na początku Austrii.
Wstajemy o 5:00  i tutaj rozstajemy się z Gosią, która PKS z Zadaru jedzie na lotnisko i dalej wraca do Polski, Dżula, Ja i Dagmara kierujemy sie czym prędzej w kierunku granicy Chorwacko-słoweńskiej specjalnie z rana mając nadzieję na sprawne przeprawienie się przez bramki na granicy.

Z rana w miarę chłodno, bo ok 25 stopni, wiec fajnie się jedzie (poza tym, że w słuchawkach Hołowczyc "skręć w prawo, w lewo" a w międzyczasie "jaka to melodia"). Sprawnie i szybko przejeżdżamy Chorwację i dlugo nawet nie stajemy na granicy. Korek w drugą stronę, czyli do Chorwacji jest znacznie większy, niż jak my jechaliśmy i ciągnie się jeszcze dluuuugo już na autostradzie.





Po przejechaniu granicy, stwierdzamy,  że mamy dobry czas i postanawiamy nie placic tym razem za winiety w Słowenii i te 60 km robimy drogami lokalnymi aż do granicy z Austrią.


Ciagle mamy dobry czas i postanawiamy jednak nie nocować w okolicy Graz tylko przeleciec cała Austrię i znależć cos na początku Słowacji, koło Bratysławy. Mamy ok 14:00, więc lecimy kolejne z 3 godziny przez Austrię. Pogoda im dalej od Chorwacji, tym coraz gorsza. Już od połowy Austrii zaczyna padać. Wpinam membrany zawczasu a Dżula i Dagmarą zakładają kombinezon przeciwdeszczowy. Kolejne 200 km do Bratysławy robimy w deszczu:( - Pozytywne jest to, że mój nowy zakup w postaci ciuchów firmy Buse z wypinanymi membranami się super sprawdziły, praktycznie kurtka była mokra po takim deszczu, ale membrana wszystko zatrzymala i ja byłem suchy.

Wjeżdżamy do Bratysławy, w międzyczasie Daniela i mój brat podsyłają nam smsem namiary na różne noclegi, hostele. Te jednak okazują sie pozajmowane do ostatniego pokoju, cudem w ostatnim momencie dzwoni telefon do jednego z hostelu i znajduje się wolny pokoj 3 osobowy w centrum Bratysławy, dodatkowo z garażem na motocykle za 20 euro od osoby - bez zastanowienia - bierzemy.
Prysznic, kolacja i kima:)
Dzisiaj udało się zrobić ok 700km 12 godzin

10 dzien (15 lipca)
Tego dnia nie musimy wstawać skoro świt, ponieważ mamy do przejechania tylko cała Słowację ok 270 km do Liptowskiego Mikulasza, gdzie mieliśmy wczesniej już zarezerwowany nocleg w tym samym pensjonacie, co w drodze do Chorwacji. Kilometrów może i nie dużo, ale całość praktycznie w deszczu także mało co widać, zimno,  ślisko, mglisto a jechać trzeba. Na ok 17:00 dojeżdżamy, jedziemy na zakupy, prychol i kima.
ok 300 km w deszczu 5 godzin

11 dzien (16 lipca)
Wstajemy z rana o 5:00, pakujemy sie i lecimy w kierunku granicy z Polską. Przejeżdżamy granicę i lecimy podobną trasą jak pierwotnie tyle, że omijamy Łódź i Włocławek - ze względu na potencjalne duże korki.
Połowa Polski na sucho, druga jednak już w deszczu. Dojeżdżamy do Torunia, gdzie Dżula się odłącza i leci autostradą A1 w kierunku na Kościerzynę, my za to lecimy do Chełmna, gdzie zostajemy na 2-3 dni i dalej jedziemy kolejny raz w deszczu do Gdańska po drodze stojąc w 2-3 km korku na obwodnicy.
W ten dzień wyszlo ok 700km i podobnie 12 godzin jazdy.







Podsumowanie:
- Zrobiliśmy ok 5000 km
- Każdy z nas pobił swoje rekordy odnośnie ilości km i h na moto
- Odkryłem w Chorwacji, że zasięg FJR jest dobrze ponad 400 km na baku:):)
- Ciuchy Buse przetrzymały wielogodzinny deszcz i naprawde jestem z nich zadowolony, podobnie z butów Probiker Touring Comfort
- Wszystkie ciuchy, które spakowaliśmy chociaż raz były ubrane:)
- Spalanie średnie FJR - 6,5 l (biorąc pod uwagę załadowanie, Plecaczek i prędkości autostradowe, to naprawdę nieźle)
-5 pełnych dni spędzonych na wypoczynku w Chorwacji
- Zakupy w Chorwacji - LIDL - ceny podobne do naszych
- Cień w Chorwacji - bezcenny:)
- Wszyscy wróciliśmy cali, zdrowi, z motocyklami ZERO problemów
- Czy wypoczęci?? hmmm  :)

Tak, jak zakładaliśmy przy wyprawie z Dżulą w 2009, że kolejny raz Chorwację zrobimy na moto, ale z Plecaczkami - tak się stało.
Wielki szacun i podziw dla Dagmary, że wytrzymała tyle jazdy, tyle godzin w deszczu na tylnim siodełku, mało która by tyle wytrzymala !!(KOCHAM CIĘ :)).
Dla Gosi, która jako niejeżdząca na moto zrobila przez te parę dni prawie 1000km jako plecaczek.
A Ja z Dżulą dopisujemy kolejną wspólną szczęśliwie zakończoną wyprawe motocyklowa:)

Jako wisienka dla wytrwałych czytelników link do zdjęć z wyprawy.


Pozdrawiamy
HARY