czwartek, 5 sierpnia 2010

Wysokość 4000 m - prędkość 220 km/h - Niebo wzywa... Ziemia ciągnie...

Kolejne moje marzenie zostało spełnione !!!.


Skok z spadochronem z 4000m, szorując głową w dół z prędkością ok. 220km/h i to jeszcze skacząc nad morzem:).


Ciężko jest opisać, co człowiek czuje w takim momencie, jednak spróbuję to opisać póki adrenalina jeszcze krąży w żyłach.

UWAGA: Film i album zdjęć specjalnie umieszczam na końcu, może wówczas chociaż jeden przeczyta to w całości - Ci co byli na Adventure Słupia 2010 wiedzą o co chodzi:)

Sam pomysł na skoczenie narodził się w mojej głowie z dobrych parę lat temu. Zacząłem się zastanawiać i próbować sobie wyobrazić jak musi się czuć człowiek, który wyskakuje z działającego samolotu i to tego płaci za to:).

Jednak nie umiałem sobie tego zobrazować, jaki strach, podniecenie wówczas panuje, jak mózg działa w takiej sytuacji, jak mocno zmysły są wyczulone itp..

I z powodu tylu moich dylematów, sprawdzenia samego siebie czy i w tym bym się sprawdził? Czy może bym wymiękł. Postanowiłem, że kiedyś skoczę, może nie od razu samodzielnie, ale np. w tandemie. Wsiądę do samolotu wyfrunę na 4000m i jak otworzą się drzwi i zaświeci lampka zielona to krzyknę dla odwagi i skoczę... i tak się stało:)

Ale poklei...

Wybrałem imprezę spadochroniarską, jaka jest organizowana raz do roku nad morzem na pasach startowych w Bagiczu. Zjeżdża się tam wówczas kilkanaście firm z południa i skaczą przez parę dni – jest to jedyna okazja w roku by skoczyć na Pomorzu z 4000m i to jeszcze nad samym morzem.

Także postanowiłem, że skorzystam z okazji i skoczę w Bagiczu w tym roku.

Firmę, którą wybrałem była Pyrlandia-Boogie - ludzie z Ostrowa Wielkopolskiego skaczący już od wielu lat.
Dodatkowo udało mi się zwerbować kolegę z pracy Sławka, który dotrzymał mi towarzystwa i również skoczył.
Wstępnie skok miał być w czwartek - piątek, jednakże z różnych względów, również pogodowych przełożyliśmy go na wtorek 27 lipca 2010 godzina ok. 15:00:)
Bałem się o pogodę, ponieważ już od weekendu szło załamanie pogody i miałem info, że loty się nie odbyły. Jednakże od poniedziałku miała iść poprawa, więc szansa była.
Albo teraz albo dopiero za rok, pomyślałem.

Dzisiaj rano wstałem ok. 9:00, w Gdańsku chmura na chmurze, załamałem się troszkę, ale spojrzałem na prognozę i kamerkę online w okolicach Kołobrzegu i nie wyglądało tam to tak tragicznie.
Zadzwoniłem to prezesa firmy z zapytaniem, jaka pogoda w Bagiczu i czy wylatujemy dzisiaj. Okazało się, że pogoda u nich jest wzorcowa, czyste niebo i latać dzisiaj na pewno będą.

No to nie zastanawialiśmy się wielce wsiedliśmy z Sławkiem do mojej "foczki" i dzida ok. 250km do Bagicza.

Faktycznie im bliżej Kołobrzegu pogoda się robiła lepsza, nam się mordki śmiały a jednocześnie odczuwałem coraz większego stresiora  i podniecenie:)

Dojechaliśmy z małym opóźnieniem, bo ok. 14:30 i już nasza kolejka przepadła, więc zapisaliśmy się na kolejny wylot, który miał być fizycznie ok. 17:00

A więc dwie godziny czekania na upragniony skok..

Dokonaliśmy formalności, czyli coś w formie oświadczenia, że nie jesteś chory psychicznie i kogo powiadomić jakby, co... (był pomysł żeby wpisać się nawzajem, to znaczy ja Sławka a on mnie, tym bardziej że nikt z naszej rodziny nie wiedział co zamierzamy zrobićJ) - norma, następnie przykra czynność zapłaty i przydzielenie nam pilotów tandemowych.

A że oboje z Sławkiem ważymy ponad 100kg, nie było to takie łatwe, ale wybrali jakiś chudszych by bilans wagi się zgadzał i było git.

Ja zamówiłem sobie dodatkowo drugiego gościa, który mnie kręcił na kamerze i robił fotki.
Mój tandem pilot ksywka LASEK i kamerzysta - CNOTA:) i straceniec HARY:) - niezłe trio:)
I w końcu nastał ten czas, podchodzi prezes i mówi- "No to teraz na was kolei chłopaki"...

Przyszedł "LASEK" wziął mnie na takie specjalne miejsce gdzie była rozłożona płachta, na której skoczkowie składali spadochrony i się przygotowywali do wylotu.
Przyniósł kombinezon (w moim ulubionym kolorze), w który szybko wskoczyłem, a następnie, założyłe mni uprząż, zapinając i ustawiając wszystko starannie by wszystko było jak należy.
Następnie nadszedł czas na szybkie szkolenie, co będziemy robić, co robić a czego nie.

Kilka prostych zasad, które starałem się sobie wbić w głowę, chodź nie wiedziałem czy jak wyskoczę to będę w stanie cokolwiek z nich zapamiętać.

Dodatkowo zapytałem Laska czy będę mógł posterować lotem jak już spadochron będzie otwarty, okazało się, że nie ma z tym żadnego problemu.
Jak już się bawić to na całego:) - później będzie " ale ja tylko pociągnął....":)

Samolot czekał już na nas, więc zaczęliśmy się ładować do niego.

W sumie nas leciało 10 osób. Dwa tandemy i reszta samodzielnych skoczków (nawet dziewczyna się znalazła i afro-amerykanin z czerwonymi włosami:) Spoko koleś.

Ja wchodziłem ostatni, ponieważ pierwszy skakałem.

Silnik odpalony, samolot kołuje, odrywa się od ziemi i wówczas zrozumiałem, że już odwrotu nie ma. Że jedyny sposób powrotu na ziemie to będzie przez wyskoczenie z maszyny.

Samolot wznosił się dosyć szybko krążąc nad plażą w Bagiczu, wznoszenie trwało ok. 15 minut, przez które można było podziwiać dodatkowo widoki, które za chwile miały się ukazać w pełnej okazałości, na wyciągnięcie ręki.

Każdy skoczek posiada na ręce miernik wysokości, na który co chwile patrzył. Ogólnie panowała fajna, rodzinna atmosfera, wszyscy żartowali i próbowali też nas - skaczących pierwszy raz troszkę, roztresować.

Do 3000m praktycznie nie było zbytniego poruszenia wśród skoczków, po tym pułapie zaczęły się ostatnie poprawki okularów, kombinezonów, rękawiczek itd. Wówczas zaczął narastać u mnie stres a zarazem wielkie podniecenie. Szybszy oddech, szybsze bicie serca - znaczy jeszcze żyje:)

Tandemowy pilot podczepił się do mnie - pozapinał wszystkie klamry, ostatnie instrukcje, okulary założone... Na mierniku wysokości 4000m!!! Ja praktycznie siedzę od razu przy drzwiach.

Wszyscy patrzą z niecierpliwością na 2 lampki przy drzwiach - zielona i czerwona.
Cały czas jeszcze czerwona aż w końcu sygnał i zielone światło.
Teraz już się wszystko potoczyło szybko.

Otwierają się drzwi samolotu, o które praktycznie się opierałem.

Przepuszczam Cnote - kamerzystę, który wychodzi na stopień pierwszy a ja siadam na wprost otwartych drzwi. Pęd wiatru, hałas silników, serce mi wali, oddech coraz szybszy.

Ale co tam - w duszy krzyczę - "damy rade – no pek”, jeszcze jeden głośny okrzyk - rozpaczliwca:) pytanie Laska - "Gotowy?" - i co ja miałem odpowiedzieć - oczywiście "DAWAAAAAJ"

I już po ptakach:) Bierzemy zamach i skaczemy głową w dół.... zaczęło się....

Odczucie odłączenia się od samolotu, znalezienia się w tak rozległej przestrzeni praktycznie niczym nieograniczonej, do tego zapierdzielasz na 220km/h w dół jest nie do opisania.

W jednym momencie twoja waga przestaje mieć znaczenie, w uszach masz tylko pęd wiatru i oczami próbujesz ogarnąć wszystko dokoła... Lasek daje mi znak, że mogę ręce już rozłożyć i zaczyna się szybowanie:). Około 50 sekund swobodnego spadania.



W miedzy czasie dogania nas CNOTA i zaczyna się zabawa z kamerą, miny, uśmiechy, znaki, łapiemy się za ręce z operatorem i zaczynamy kręcić w koło - zajebiście.

Cały czas na swobodnym spadaniu.

Pod rękoma, nogami czujesz napór wiatru. Pod tobą plaża, morze - nie do opisania. 50 sekund niestety szybko się kończy i czas na ok. 1300m spróbować otworzyć spadochron.

Lasek pokazuję znak do kamerzysty - i chwile po tym czuje jakby katapulta wystrzeliła mnie do góry. Maksymalne wyhamowanie. Wbrew pozorom – bardzo fajne uczucieJ żadna winda tak szybko się nie wznosi jak wówczas odczułem wyhamowanie przy otwarciu czaszy.



Cnota leci jeszcze jakiś czas na zamkniętym spadochronie tak by zdążył wylądować przed nami - i następnie nakręcić jeszcze nasze lądowanie.

My za to z Laskiem mamy jeszcze 5-7 minut podziwiania pięknych widoków i pobawienia się samym lotem. Wielki okrzyk w momencie otwarcia spadochronu świadczy, że jest szansa na miękkie lądowanie:)

Chwile Lasek stabilizuje lot i daje mi "lejce". Sekundowy instruktaż na 1000m - "yyy tutaj jak ciągniesz w prawo to skręcamy w prawo, tutaj jak w lewo to skręcamy w lewo- trzymaj":)

Najpierw delikatnie pociągam i kręcę duże średnicowo koła, następnie po info od Laska, że mocno mam pociągnąć, zaczynamy robić ewolucje w formie korkociągu, szybkie, gwałtowne przejścia z lewej na prawą - niesamowite wrażenie i odczucie. Do tego te wszystkie widoki, ludzie jak mrówki, piękne niebieskie spokojne morze i tylko wiatr świszczący przy ostrych manewrach spadochronem.

Kilka ewolucji wykonałem - jednak mój żołądek troszkę nie nadążył chyba za moimi szybkimi ruchami i zaczęło mnie mdlić, żołądek w gardle, więc oddałem lejce Laskowi i oddychałem glebowo podziwiając widoki.

Kilka jeszcze ewolucji, i podchodzimy do lądowania. Ludzie się robią coraz więksi, ziemia tak jakoś szybko się zbliża. Komenda od Laska - nogi w górę i siadamy mięciutko na trawie lekkim ślizgiem.


Cnota już jest na dole i kręci wszystko - na koniec wspólne zdjęcie i chłopaki lecą już do kolejnego lotu. Ja za to kładę się i próbuje dość do siebie - ogarnąć to wszystko, co się stało przez ostatnie 10 minut.

Obok Sławek z równie dużym bananem na twarzy i wymawiającą moją myśl - "Lecimy jeszcze raz??:)".
Mija troszkę czasu, kiedy w końcu mogę spokojnie wsiąść do samochodu i poprowadzić nas do domu:)

Była to moja najbardziej szalona rzecz, którą zrobiłem w życiu (jak na razie – kolejne już się rodzą w mojej głowie), jednak wrażenia, doznania, przeżycia były tak wielkie, że z chęcią bym ją powtórzył, i już teraz wiem, że nie był to mój ostatni lot....:)

Po skoku czułem się tak spokojny, wyluzowany, szczęśliwy jak chyba nigdy - leżałem patrząc w niebo i przypominając sobie, że przed chwilą byłem tam - a teraz bezpiecznie sobie leże na trawce.

Więcej już nic nie pisze, ponieważ tak jak pisałem na początku - nie da się te go opisać, w żaden sposób. A jeśli udało mi się oddać czytającego 10% tych emocji, które ja przeżyłem to się cieszę.

I na koniec cytat prezesa krótko przed startem: "Po skoku, świat już nigdy nie będzie taki sam" - i jak wylądowałem - zrozumiałem to i w pełni się z nim zgadzam:)






 
 
ALBUM ZDJĘĆ